Zapraszam do przeczytania artykułu, który ma za zadanie wprowadzić czytelników w świat czystej inspiracji. Zadaniem tego artykułu jest pokazać, jak wokół drzeworytu płazowskiego można odtworzyć niezwykłe przenikające się historie. To co robimy dzisiaj, ma duży sens, bowiem może współtworzyć wspaniałą historię. Rysujemy szkic wydarzeń, które mogą niedługo zapoczątkować coś bezprecedensowego.
Władysław Matlakowski, warszawski chirurg, był jednym z pierwszych badaczy podhalańskiej sztuki ludowej. Jego publikacja: „Zdobienie sprzęt ludu polskiego na Podhalu. Zarysy życia ludowego” powstała między innymi dzięki niezwykłej kolekcji, jaką stworzyli Maria i Bronisław Dembowscy w swojej zakopiańskiej „Chacie”. Pożyczał on niektóre przedmioty z „Chaty” i szkicował je. Syn Władysława Matlakowskiego tak później opisywał izbę z pamiątkami u Dembowskich: „zalatywało stęchlizną od nagromadzonych przedmiotów w niej, sczerniałych od dymu i starości gratów, niegdyś przedmiotów codziennego użytku dawno nieżyjących już ludzi. Całość sprawiała wrażenie prasłowiańskiego cmentarzyska i martwoty. Wyobraźnia dziecka podsuwała mi myśl, że musi tam przy księżycu powracać duch tego, co latami całymi skarby te gromadził i przypłacił je śmiercią”. (chodzi tu o Bronisława Dembowskiego, który zmarł przez infekcję) [1].
Dembowscy, z wielkim zaangażowaniem, starali się zebrać ile to było możliwe ciekawych przedmiotów codziennego użytku, które od innych odróżniały się ciekawymi lokalnymi zdobieniami. Każdy z przedmiotów miał doczepiony kartonik z opisem i numerem, dzięki temu kolekcja miała szczególną wartość, tworząc małe muzeum. To właśnie to prywatne muzeum, było miejscem, gdzie Stanisław Witkiewicz dostrzegł potencjał unikalnego stylu zdobniczego Podhala. Rozmowy z Matlakowskim i Dembowskimi dały iskrę do powstania czegoś unikalnego, czyli stylu zakopiańskiego. Ponieważ dom Dembowskich był także salonem towarzyskim w Zakopanem, jedną z atrakcji dla bywalców było oprowadzanie po prywatnym zakopiańskim muzeum. Gośćmi, którzy bywali i zapoznawali się ze zbiorami Dembowskich były takie postaci jak: Helena Modrzejewska, Henryk Sienkiewicz, Władysław Zamoyski, brat Albert, Ignacy Jan Paderewski, Stefan Żeromski, Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Józef Piłsudski i wielu innych najważniejszych ludzi dla ówczesnej historii Polski [1]. Do końca nie wiemy, w jaki sposób znalazł się w kolekcji podhalańskiej drzeworyt płazowski, który wyraźnie odstawał aspektem regionalnym od reszty zbioru. Na pewno klocki z drzeworytem musiały zrobić ogromne wrażenie na Dembowskich i ich gościach, skoro były tam eksponowane.
Gościem „Chaty” Dembowskich, był także Feliks „Manggha” Jasieński, krytyk i kolekcjoner sztuki, potomek zamożnej i wpływowej rodziny ziemiańskiej. Był On globtroterem, fascynował się szczególnie sztuką japońską. Posiadał w swojej bogatej kolekcji 4600 drzeworytów japońskich (kolekcjonował także dzieła Albrechta Dürera). Jego zbiory są dziś podstawą wystaw Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej „Manggha” w Krakowie. Jednym z ulubionych twórców japońskich Jasieńskiego był Hokusai Katsushika. Najbardziej znany i ceniony artysta związany z drzeworytem japońskim. Jego twórczość była jednym z czynników, który wpłynął na rozwój nowego nurtu w sztuce – impresjonizmu. Sztuka japońska fascynowała Clade Monet’a a także Vincenta van Gogh’a, Paula Cezane’a i Paula Gauguin. Fascynacja japonizmem nie mogła też nie oddziaływać na polskich artystów. Józef Mehoffer razem z żoną kolekcjonowali drzeworyty japońskie, wielu innych z tej epoki inspirowało się tą niezwykłą sztuką. Wśród fascynatów był także Stanisław Witkiewicz. To właśnie fascynacja drzeworytem japońskim całej europy, w pewnym momencie, u ludzi interesujących się sztuką, a także stylem polskim i niezwykłym przejawem sztuki ludowej Podhala sprawiła, że posiadanie w swojej kolekcji polskiego drzeworytu i to oryginalnych klocków, a nie papierowych odbitek (!!!), było niezwykłym rarytasem. Taki rarytas posiadali w swoich zbiorach Dembowscy w Zakopanem, a Stanisław Witkiewicz dostrzegł jego potencjał – trzeba było go zbadać. Dlatego też zaczął rozsyłać odbitki do ludzi zajmujących się sztuką. Feliks Jasieński swego czasu powiedział: „Nauczmy się od Japończyków – być Polakami”, tłumacząc to w taki oto sposób: „Muzeum Japońskie w Krakowie – to najlepsza lekcja poglądowa dla polskich artystów i polskiego społeczeństwa: tak, u siebie, dla siebie, po swojemu tworzyć trzeba, tak sztuki potrzebować, tak ją kochać, tak jej twórców czcić.” [2]
Portret Feliksa Jasieńskiego, autorstwa Jacka Malczewskiego – źródło
Można powiedzieć, że właśnie dlatego rozpoczęło się tak duże zainteresowanie polskim drzeworytem od 1900 roku. Badacze sztuki i kultury ludowej widzieli w nim potencjał. Na fali fascynacji rodzimego drzeworytu wypłynął tylko, albo aż, Władysław Skoczylas, tworząc unikalny na skalę światową styl polskiego drzeworytu.
Zapewne II wojna światowa zmieniła trajektorię rozwoju trendu i zainteresowania tą sztuką. Wartość polskiego drzeworytu znało ówczesne krakowskie środowisko artystyczne, dlatego udało się kolekcję płazowską w całości pozyskać dla Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Poznając pewne aspekty rzeczywistości końca XIX wieku, możemy sobie wyobrazić i przede wszystkim docenić, najbardziej znamienity okres w polskim malarstwie i ogólnie sztuce. Był to okres nazwisk o międzynarodowym kalibrze. Praktycznie wszyscy oni ściągali do Zakopanego, modnego wtedy kurortu, który dawał nadzieję na poratowanie zdrowia, przeżycie przygody w dzikich górach i fascynacji całkowicie odmienną od reszty kraju kulturą lokalną.
Chyba historia dziś zatacza koło. Ponad 100 lat temu drzeworyt płazowski został zapomniany na ziemi lubaczowskiej. Stare obrazki, powstałe dzięki drzeworytom, sukcesywnie były zastępowane przez bezstylowe niemieckie oleodruki, które nie posiadały walorów artystycznych, były pierwszą masówką, która wyparła rękodzieło. Ta najtrudniejsza sztuka graficzna, jaką jest drzeworyt, odrodziła się w środowisku twórców i znawców sztuki, którzy na fali zainteresowania unikalną i rodzimą sztuką japońską, zaczęli wyszukiwać unikalnych macierzystych aspektów w Polsce. Wygrała wtedy idea zakopiańska. Była unikalna, hermetyczna i zdobyła odpowiednie grono pasjonatów, którzy szerzyli styl w społeczeństwie. Stanisław Witkiewicz dla wielu stał się pionierem polskiego designu, którego echa do dziś oddziaływają na nas. Oczywiście pierwotny zamysł estetyczny elity przełomu XIX i XX wieku rozpadł się i dziś mamy z niego już tylko uproszczenia, bez wiedzy na temat klimatu towarzyskiego i idei artystycznych. Dziś to tylko puste kopiowanie, z nie do końca określonym celem.
Trzeba było ponad 100 lat, by fascynacja drzeworytem płazowskim pojawiła się w ojczyźnie drzeworytu płazowskiego, czyli ziemi lubaczowskiej. By ta ziemia znów coś urodziła. Zafascynowany historią i sztuką drzeworytu, Józef Lewkowicz z Nowego Sioła, tworzy kopie płazowskich klocków. Jego działania przyniosły już ciekawe efekty. Drzeworyt zaistniał ponownie w regionie i zaczyna nowe życie. Drzeworytnik, otoczony regionalistami, animatorami kultury i artystami, zdopingowany do podjęcia poznania drzeworytu płazowskiego, dzięki tworzeniu ich kopii, dostaje kolejne wyzwanie, które elektryzuje wielu ludzi, to kontynuacja. Powstała bowiem niezwykła idea – jest nią utworzenie roztoczańskiej drzeworytni, czyli grupy ludzi, którzy tworzyliby drzeworyty. Proces jej inauguracji rozpoczęty miałby być poprzez dwa wydarzenia. Pierwszy to performance „Finisaż”, dla którego najlepszym miejscem byłoby Muzeum Kresów w Lubaczowie, w izbie chłopskiej, nawiązując do wydarzenia zapoczątkowania stylu zakopiańskiego w izbie w „Chacie” Dembowskich. Z jednej strony to zakończenie czegoś, czyli kopiowania, a z drugiej – chwila zbierania natchnienia wśród artefaktów kultury roztoczańskiej, jej lubaczowskiej części. Tutaj usiądzie Józef Lewkowicz, w miejscu, gdzie zalatuje stęchlizną od nagromadzonych przedmiotów, sczerniałych od dymu i starości gratów, niegdyś przedmiotów codziennego użytku dawno nieżyjących już ludzi. Całość sprawiająca wrażenie prasłowiańskiego cmentarzyska i martwoty. Wyobraźnia dziecka podsunie uczestnikom wydarzenia, że musi tam przy księżycu powracać duch tych ludzi, co latami całymi skarby te gromadzili. To hołd dla tych, co zadali sobie trud gromadzenia skarbów lokalnej kultury, a z drugiej strony możliwość obserwowania na żywo, jak tworzy się nowa historia.
Muzeum Kresów w Lubaczowie – izba chłopska
Efektem tego wydarzenia, będzie kolejne przedstawienie z niezwykłą wystawą w świątyni w Narolu. Wystawa będzie miała też elementy performance, gdzie spotkają się niezwykli ludzie. Uczestnicy wydarzenia będą mieć wyjątkową możliwość obcowania na żywo ze sztuką, czekać na nich będzie epifania.
[1] źródło informacji na temat Dembowskich: „Wierchy” 1994 tom 98
opracowanie Grzegorz Ciećka